Nie wiem jak wy, ale ja zawsze po tych 3 intensywnych dniach Pyrkonu, na myśl o tym, że trzeba czekać na niego kolejny rok, wpadam w depresję połączoną z delikatną delirką. Te dni tak szybko mijają, że człowiek nawet się nie obejrzy i już jest po, i trzeba wracać do domu. Pisząc dom, mam na myśli oddalony o 320 km Gdańsk, w którym nic się „fantastycznego” nie dzieje przez cały długi rok.
Dla mnie wizyta na Pyrkonie, poza „pracą” w Pyrsklepiku, to wyjątkowa sposobność, aby spotkać się z pisarzami i zdobyć ich autografy. Jestem zdiagnozowanym książkoholikiem, a kolekcjonowanie podpisów w książkach, stało się niejako moim drugim hobby. Od kilku lat przyjęłam strategię, że lepiej pojawić się kilka godzin przed wyznaczonym czasem, spokojnie postać lub poleżeć w tworzącej się powoli kolejce, niż potem w nerwach zastanawiać się, czy na koniec uda mi się dopchać do pisarza po autograf. A ile uroku ma w sobie takie koczowanie, kto nie spróbował, ten nie wie i jego strata 🙂 Kolejki mają swoje tajemne, czasem mocno tragikomiczne życie. It’s alive!! It’s alive!! A co się wyprawia w takich żywych wężach ludzkiej masy? Można na przykład poznać ludzi, znudzonych tak samo jak ja i niezwykle wesoło spędzić razem czas oczekiwania. Można się także aż tak zagadać, że nie zauważy się stojącego obok pisarza, ciekawie przysłuchującego się wartkiej wymianie zdań np. niepochlebnej opinii na temat jego ostatniej książki… 😀
Z kartonem po autograf

[Zdjęcie z portalu encyklopediafantastyki.pl]
Charyzma dźwignią handlu

[Miroslav Zamboch. Zdjęcie z portalu encyklopediafantastyki.pl]
Kolejka do Miroslava Žambocha była równie wesoła, co na Webera. Leżałam sobie na puszystym dywanie, prostując stare kości, a na widok mojego gżdaczowego identyfikatora i pozycji á la „zdechł pies”, proponowano mi „jedzenie, bo na pewno jestem głodna i tak słabo wyglądam”. Nie wróżyło to za dobrze moim przyszłym zdjęciom z Žambochem, choć bogowie mi świadkami, napaćkałam na twarz sporą ilość podkładu. W przypadku tego autora nasz kontakt ograniczył się tylko do: dla Pati i szybkiego „zdjęcia z misiem”.
Jeszcze więcej, jeszcze bardziej…w przyszłości na Pyrkonie
A teraz tak na chwilkę spoważnieję. Uczciwie powiem, że na tegorocznym Pyrkonie spodziewałam się „jeszcze więcej i jeszcze lepiej”, jeśli chodzi o zagraniczne nazwiska. To nie była pierwsza wizyta Webera i Žambocha w Polsce, więc brakowało mi chociaż jednego takiego wielkiego pisarza przez wielkie W i z nazwiskiem przez wielkie N, przez którego ugną się mi nogi w kolanach, a do oczu napłyną łzy wdzięczności dla organizatorów. Oczywiście nie umniejszam tutaj dorobku obydwu Panów, jestem jak najbardziej daleka od tego, ale jednak brakowało tego efektu „wow”.
Jestem natomiast gigantycznie rozczarowana jedną rzeczą. Na tegorocznym Pyrkonie pojawiła się Aleksandra Ruda, która należy do jednych z moich ulubionych pisarek, nie został niestety zorganizowany żaden dyżur autografowy ani z nią, ani z Olgą Gromyko, o której przyjeździe także dowiedziałam się przypadkowo, i w ostatnim momencie. Jak niemożność spotkania z Olgą Gromyko mogłam przeboleć, ponieważ udało mi się już wcześniej ją poznać, to z Aleksandrą Rudą już nie. Szkoda naprawdę, że nikt nie pomyślał, że Ruda ma naprawdę rzeszę fanów w Polsce (zwłaszcza wśród kobiet) i ta godzinka podpisywania autografów, naprawdę mogłaby uradować niejedną, a może i niejednego.
Było warto!
Nie przedłużając i nie zanudzając. Było super, jak co roku, i oczywiście warto było przyjechać, by przez te 3 dni odstresować się od codziennych trosk, i być otoczonym ludźmi, z którymi człowiek ma tyle wspólnego. Nigdzie indziej jak właśnie na konwencie człowiek nie zaczepia „obcych” i nie rozpoczyna z nimi rozmowy np. o magicznej maszynie wydające papier z cichym buczeniem, czy o najnowszej książce Raduchowskiej 🙂
Autor: Pati aka Joisss
Wieloletni członek Drugiej Ery. Aktualnie odpowiadam za kwestie promocji klubu. Fantastyką interesuję się od ponad 15 lat i miałem styczność z wieloma jej aspektami. Najważniejsza jest dobrze opowiedziana historia.