Lem może rozczarować czytelnika, który zacznie od którejś z jego gorszych książek lub będzie w jego dziełach szukał oszałamiających przygód, pewnych prognoz na przyszłość, czy też wiedzy naukowej zgodnej z najnowszym stanem badań. Nadal może nas jednak zachwycić jako twórca ciekawych światów, naukowych żarcików dla wtajemniczonych oraz historii przygodowych w starym, nieco refleksyjnym stylu.
Zgodnie z zapowiedzią, w naszej pierwszej dyskusji w „Noosferze” chcieliśmy odbrązowić Stanisława Lema. Niby nic nowego, ale chyba warto wracać do tego tematu, bo twórczość autora „Solaris” często jest przywoływana w dyskusjach fantastów jako nietykalna klasyka i absolutna doskonałość, przy czym można czasem odnieść wrażenie, że nikt nie pamięta, dlaczego właściwie Lem „wielkim pisarzem był”. My postanowiliśmy sobie o tym przypomnieć – odrobinę tę tezę kwestionując.
Pierwszy raz z Lemem
Przypominanie zaczęliśmy od przywołania naszych pierwszych spotkań z twórczością pisarza. Praktycznie każde z nas zaczęło od innej książki: pojawiły się takie tytuły, jak „Eden”, „Powrót z gwiazd”, „Opowieści o pilocie Pirxie”, „Solaris”, „Astronauci” i „Bajki robotów”. Wielu z nas, to pierwsze zetknięcie wspomina pozytywnie, ale były i wspomnienia bardzo negatywne. Chodziło głównie o niewłaściwy dobór tekstów Lema w kanonie lektur szkolnych – zdaniem niektórych dyskutantów, w tym wieku trudno było przełknąć narzucone przez kanon teksty (w zależności od rocznika – „Bajki robotów” lub „Opowieści o pilocie Pirxie”), a zmuszeni do lektury Lema uczniowie mogli zrazić się i do samego pisarza, i do fantastyki jako takiej.
Przy okazji wspominania wrażeń z lektury poszczególnych powieści Lema, zgodziliśmy się, że podczas gdy w fandomowych dyskusjach często jest on traktowany jako geniusz-monolit, w rzeczywistości jest pisarzem dość nierównym. Utworom, które są naprawdę godne uwagi towarzyszą dzieła, które bądź to są ogólnie średniej jakości, bądź to się zestarzały i nie wzbudzają już zainteresowania. Co gorsza, jeśli czytelnik zacznie lekturę Lema od któregoś z tych mniej reprezentatywnych dzieł, może przez niekorzystne pierwsze wrażenie zrazić się do całej twórczości pisarza. A które uznaliśmy za reprezentatywne? Jako polecanki dla czytelników nieobeznanych i/lub nieprzekonanych do twórczości Lema, uczestnicy wymienili „Kongres futurologiczny”, „Wizję lokalną”, „Fiasko”, „Powrót z gwiazd”, „Pokój na Ziemi” oraz „Niezwyciężonego”.
„Czepiamy się” Lema
Ponieważ, za T.S. Eliotem, przyjęliśmy, że o wielkości pisarza świadczy szerokość spojrzenia na ludzkie życie, zaczęliśmy się „czepiać” Lema o te sfery życia, które opisuje oszczędnie lub w ogóle ignoruje.1 Na pierwszy ogień poszedł jego materializm i ubóstwo wątków duchowych w jego powieściach. Pojawiła się myśl, że niezależnie od tego, czy ktoś jest wierzący czy nie, elementy duchowe stanowią istotny element ludzkiej egzystencji i nieuwzględnianie ich zubaża twórczość Lema. Pomijanie wątków religijnych to, zdaniem części dyskutantów, pominięcie części ludzkich doświadczeń. (Jako kontrę dla tezy o nieobecności pierwiastków duchowych, część zebranych przytoczyła jednak przykład “Fiaska” z jego wątkami metafizycznymi.)
Nieobecność tej tematyki może rekompensować fakt, że dla Lema bogiem była nauka, która w jego dziełach, jak pełnoprawny byt metafizyczny, zarówno tworzy, jak rozwiązuje problemy. Z twórczości Lema przebija wiara w naukę i naukową wytłumaczalność świata. I tu jednak część uczestników wskazała na pewien niedosyt. Podejście Lema do nauki zostało przez część zebranych określone jako pozytywistyczno-anachroniczne. Choć światopogląd naukowy zajmuje ważne miejsce w twórczości autora „Solaris”, jego staromodne podejście do sprawy, błędy rzeczowe i fakt starzenia się opisanej w jego książkach wiedzy sprawiają, że współczesny miłośnik nauki może nie znaleźć u Lema tego, czego szuka. Jak skonstatowała część uczestników, zdecydowanie można cenić Lema za przymioty literackie, takie jak język, ale nie za wiedzę naukową.
Innym „wielkim nieobecnym” tematem w twórczości Lema są uczucia i relacje międzyludzkie; często przywołuje się też niedobór dobrze napisanych postaci kobiecych w jego książkach. Jeden z dyskutantów zauważył jednak, że nawet gdyby kobiecych bohaterek było więcej, z perspektywy etycznej (na którą powołują się zwolennicy sprawiedliwej reprezentacji płci w tekstach kultury) nic by to nie dało, a to ze względu na filozofię, której w swoich książkach hołdował Lem. Podczas bowiem gdy piewcy reprezentacji wydają się optymistycznie uważać, że człowiek jest z natury dobry i wystarczy zlikwidować podziały i niesprawiedliwości wynikające z nietolerancji, by zapewnić ludzkości względne szczęście i harmonię, Lem był pesymistą i mizantropem w starym, oświeceniowym stylu. O człowieku miał generalnie bardzo złe zdanie – myślał o nim jako o małpie, która dostaje coraz większą brzytwę i robi przy jej pomocy coraz większe szkody. Fakt, że w prozie Lema mało jest bohaterów zróżnicowanych płciowo czy etnicznie, niewiele zmienia – hipotetyczna czarnoskóra astrogatorka umieszczona, w którymś z Lemowych uniwersów nie byłaby ambasadorką równości i antropologicznego optymizmu, ale, zapewne, niestety takim samym ludzkim szkodnikiem, jak ci wszyscy biali mężczyźni, którzy aż w nadmiarze pojawiają się na kartach powieści Lema.
Za prof. Jarzębskim stwierdziliśmy, że przyjrzymy się twórczości Lema z perspektywy trzech różnych grup odbiorców.2 Znany literaturoznawca pisze, że przez czytelnika masowego Lem traktowany jest jako twórca niezrównanych „przygodówek”, przez czytelnika-naukowca – jako erudyta śmiało wkraczający w specjalistyczne dziedziny i zdolny do podjęcia debaty z ekspertami, natomiast przez czytelnika-miłośnika SF – jako autor fascynujących uniwersów, które wręcz przysłaniają same fabuły powieści.
Czy rzeczywiście czołobitna wizja prof. Jarzębskiego była zgodna z naszymi wrażeniami? Jeśli chodzi o domniemanego czytelnika masowego, który miałby zachwycać się Lemem jako twórcą rozrywkowych powieści przygodowych, zgodziliśmy się, że dziś nikt już chyba w ten sposób Lema nie czyta. Jego powieści można było traktować jak prozę rozrywkową w czasach, gdy spełniały one rolę przysłowiowego octu na półkach PRL-owskich sklepów, jednak dziś, gdy mamy dużo większy wybór i krajowych, i zagranicznych utworów stricte przygodowych, nie musimy szukać na siłę wartkiej akcji i popkulturowych wrażeń w napisanych na dawną modłę i tak naprawdę bardziej refleksyjnych, niż przygodowych utworach Lema. Choć jednak zdeklasowaliśmy książki Lema pod względem wpasowania się we współczesne wzorce skutecznej literatury rozrywkowej, doceniliśmy fakt, że są one, w stosunku do współczesnej przygodowej pulpy, dużo bardziej oryginalne. W dobie literatury rozrywkowej zbudowanej z gotowych „klocków” i obniżonego progu plagiatu w fantastyce (jeśli współczesny pisarz fantastyczny wykorzysta w swoim utworze np. prawa robotyki Asimova, to prędzej zostanie to docenione jako trzymanie się kanonu, niż skrytykowane jako kopiowanie pomysłu), utwory Lema, którym bliżej do twórczości Josepha Conrada niż do pisanych seryjnie kosmicznych nawalanek, warto docenić za jednostkowość.
Jeśli chodzi o rzekomy podziw czytelników „z branży” wobec Lemowej myśli naukowej, to skrytykowaliśmy tę wizję już na początku, dochodząc do wniosku, że Lem w dziedzinie nauki nie wyszedł merytorycznie poza inteligentnego naukowca-amatora z dużą intuicją. Przyznaliśmy jednak, że jeśli zamiast szukać powodów do erudycyjnego podziwu, skupimy się na utworach Lema jako na źródle okołonaukowej rozrywki, takich „mrugnięć oczkiem” do osób, które co nieco znają się na naukach ścisłych, najprawdopodobniej znajdziemy to, czego szukamy. Jeden z uczestników przywołał wspomnienie ze swoich lat studenckich (na uczelni technicznej), gdzie podczas co nudniejszych wykładów wielu studentów umilało sobie czas czytaniem Lema, zapewne traktując jego fabuły na podobnej zasadzie, na jakiej traktuje się branżowe memy i dykteryjki, w pełni zrozumiałe tylko dla wtajemniczonych i przez to tym atrakcyjniejsze.
Fałszywy prorok?
Przy okazji omawiania warstwy naukowej książek Lema, porozmawialiśmy też o jego domniemanych talentach futurologicznych. Rzeczywiście, można mieć wrażenie, że w swoich książkach przewidział on pewne zjawiska (przykładem popularny niedawno fragment „Powrotu z gwiazd” opisujący optron – urządzenie przypominające dzisiejszy czytnik e-booków). Stwierdziliśmy jednak, że i tu stawianie Lemowi pomników jako prorokowi jest przesadą. On po prostu opisywał prawdopodobny świat i zdarzało się, że jego intuicja, podbudowana wiedzą naukową, podpowiadała obrazy lub zdarzenia, które w przyszłości okazały się mieć miejsce w podobnym kształcie. Trochę szkoda, że Lem nie tworzył po angielsku, a jego utwory ukazały się “za wcześnie”, przez co świat nie poznał w porę jego oryginalnych koncepcji wyprzedzających epokę, takich jak wspomniany wcześniej optron, wszechmocniki (sztuczne inteligencje), fantomatyka (wirtualna rzeczywistość) czy nekrosfera (nanotechnologia). Zgodziliśmy się jednak, że fakt posiadania czy nieposiadania talentu do przewidywania kierunku postępu technologii nie przesądza o wartości książek Lema – czy jakiejkolwiek literatury. Przywołano przy tej okazji myśl Ursuli K. Le Guin, że zadaniem pisarza jest przede wszystkim przekonująco kłamać.
A to akurat Lemowi wychodziło świetnie, zgodziliśmy się prawie wszyscy, potwierdzając tym samym trzecią tezę prof. Jarzębskiego – że miłośnicy science-fiction cenią Lema szczególnie jako światotwórcę. Tu nie mieliśmy wątpliwości, że co by o Lemie nie powiedzieć krytycznego, z pewnością był on twórcą opisującym oryginalne i spójne światy.
Podobnie, pomimo początkowych krytycznych uwag pod względem wielkości Lema jako pisarza, znaleźliśmy kilka cech, które uważamy za przesądzające o wielkości danego twórcy, a które Lem naszym zdaniem posiada. Oprócz wspomnianej już wcześniej pisarskiej intuicji, oryginalności czy szerokości tematyki (z wyłączeniem kilku sfer życia, o których była mowa na początku), została wymieniona również jego konsekwencja (podczas lektury czytelnik nie ma poczucia zbędności żadnych wątków; jeden z uczestników opisał to słowami, że w książkach Lema nic by nie poprawił ani nie wykreślił), umiejętność przekrojowego, analitycznego spojrzenia na rzeczywistość oraz obecność w jego książkach sytuacji, które „wbijają w fotel”, nokautują intelektualnie. Dla niektórych dyskutantów ważną cechą dobrej literatury okazała się też możność identyfikacji z bohaterami, i ta cecha również została doceniona u Lema: postaci takie, jak pilot Pirx czy protagoniści „Śledztwa” i „Powrotu z gwiazd”, zostały uznane za bohaterów wysoce „identyfikowalnych”.
Nadal jednak wielki
I wreszcie, o wartości Lemowych utworów świadczy chyba fakt, że wciąż pojawiają się możliwości odczytania ich na nowe sposoby. Przykładowo, przywołana przez jednego z dyskutantów, wydana niedawno książka Agnieszki Gajewskiej pt. „Zagłada i gwiazdy”, analizująca obecne w prozie Lema nawiązania do traum związanych z II wojną wojną światową, niejednego już czytelnika skłoniła do deklaracji, że tak naprawdę dotąd nie wiedział o Lemie nic i teraz musi wszystkie jego książki odczytać na nowo. Wychodzi więc na to, że nawet jeśli twórczość autora „Solaris” nieco poodbrązawiać, na końcu i tak okaże się, że nadal ma ona potencjał, by dostarczać nam intelektualnej stymulacji i chyba jeszcze przez długi czas czytelnicy będą z nią mieli co robić.
Notka z I spotkania Koła Miłośników Literatury Papierowej „Noosfera” przy Klubie Fantastyki „Druga Era”, Poznań 3 grudnia 2016r. Tekst powstał pod redakcją Agnieszki Magnuszewskiej.
1 T. S. Eliot. Kto to jest klasyk i inne eseje. Kraków 1998.
2 J. Jarzębski. „Przypadek i wartości (O aksjologii Stanisława Lema” [w:] tegoż, Wszechświat Lema. Kraków 2003.
Fantastyczny organizator z 20-letnim stażem w Klubie Fantastyki Druga Era. Fan literatury sf i seriali. Pół Poznaniak. Fotograf – amator z zacięciem kronikarskim, kajakarz, biegacz. Z zawodu zarządca nieruchomości.
Świetnie uchwycone, dużo pracy i odnośników. Złożenie naszej dyskusji która notabene obejmowała tak wiele tematów nawet luźno połączonych z wątkiem głównym w spektrum, na pewno nie było łatwe. Krótko mówiąc super wyszła ta relacja z spotkania! :-D.
Fakt, Prezes jest genialnym protokolantem! Czekamy na kolejnych! ^^
Dziękuję, ale będąc uczciwym mogę stwierdzić, że szanowna redaktorka Agnieszka włożyła w tekst więcej pracy 🙂
Nie jestem wielkim znawcą Lema, mam koło siebie lepszych. Ale znam się trochę na literaturze SF i predykcji. Mam tylko jedną uwagę. W tekście występuje czasami błąd metodologiczny, czyli ahistoryczność. Poza tym występuje też trochę tak zwanej retrodykcji. Czasami ten tekst brzmi tak, jakby ktoś czynił wyrzuty Mickiewiczowi, że nie umiał korzystać z porządnego edytora tekstów!
Polemika ze zmarłymi to jest to!
Niestety, nie mam czasu na dalszą dyskusję. Trafiłem tutaj przypadkiem szukając prac Lema po angielsku. Przeglądarka mnie tutaj przysłała. Życzę sukcesów!
Ahistoryczność jest związana z tak naprawdę słabą wiedzą o jego młodości – na którą światło rzuciła wydana niedawno książka Gajewskiej, oraz z faktem że z założenia patrzymy na twórczość Lema z pozycji czytelnika współczesnego, który mógłby teraz trafić na Lema i niezbyt go interesuje kiedy i w jakich okolicznościach pisał. Z retrodykcją jest podobnie – patrzymy ze współczesnego punktu widzenia i od niego wychodzimy w przeszłość.
PoLEMika z Lemem! Dzięki, spojrzałem na nasze po-Lem-izowanie z innej perspektywy 😀
Sukcesy są super, życzymy nawzajem! 🙂
Brawo Prezes! Świetna robota, chylę czoła 🙂
Żałuję, że mnie nie było. A gdybym był, na pewno dyskutowałbym z diagnozą „pomijania wątków religijnych” u Lema. Mi się zawsze wydawało, że to jeden z jego najważniejszych tematów, choć czasem zawoalowanych. Problemy duchowe poruszane są rzadko wprost, jak we „Fiasku”, ale można je przecież wyinterpretować z „Głosu Pana”, „Solaris” i wielu innych, nawet z „Cyberiady”. Lem oczywiście racjonalizuje, materializuje, ale to co u niego najlepsze wymyka się temu powieściowemu superego – mówiąc językiem współczesnej filozofii, Lem jest klinicznym przykładem kryptoteologa.
Ale zgoda w innych kwestiach 🙂
Ano właśnie, szkoda, tym bardziej, że, choć ostateczne podsumowanie wyszło takie, jak w notce, to w samej dyskusji okazało się, że brak religii u Lema wcale nie był oczywisty. Ja np. uwielbiam „Podróż XXI” z „Dzienników gwiazdowych”, która jest niesamowitą obroną wiary religijnej (mam wrażenie, że Lem tam tak się duchowo wywnętrzył, że dla przeciwwagi musiał później zaraz dać na siłę „Podróż XXII”, która jest płaską, antyreligijną krotochwilą, zdecydowanie poniżej jego poziomu). Co do kryptoteologii, to osobiście jestem entuzjastką i choć nie wiem, czy Lem jest aż tak jaskrawym przypadkiem jak np. Łukasz Orbitowski, to z całą pewnością widać, że autor wewnętrzny jego książek mocno Absolutu szukał.
Zapraszamy na kolejne spotkania! Najbliższe 11 lutego o 16:00 w Siedzibie 🙂 https://www.facebook.com/events/402662316754462/
Z całym szacunkiem, ale sprowadzanie rozważań na temat religii, i związanych z nią podtekstów, w twórczości Lema do kryptoteologii i przypisywania mu religii to, w pewnym stopniu, niezrozumienie tematu. Tzw. „głęboko wierzących” ateistów często charakteryzuje to, że ich ateizm zrodził się z poważnej myśli i głębokich rozważań w konfrontacji z ich ówczesną wiarą. oraz obszernych studiów zagadnienia (co często, de facto, skutkuje rozumieniem tekstów religijnych i pism teologicznych na poziomie wyższym niż przeciętny duchowny). Sprawia to, że religia pozostaje dla nich fascynująca i dalej poświęcają jej przemyślenia podobnie jak poświęcali innym mitologiom, czy systemom wierzeń, rozkładając ją na części pierwsze eksperymentując w myślach z konceptami i bawiąc się dogmatami. Dla osoby wierzącej może to być dezorientujące, a nawet może dokonać projekcji, próbując przypisać takiemu myślicielowi nieistniejące cechy, nieświadomie upraszczając sobie odbiór złożonego dzieła (niczym osoba, która nie dostrzega np. pastiszu bo podjęty temat traktuje poważnie). Jednak dla osób niewierzących, których niewiara wzięła się faktycznie z rozumu (nie zamieniwszy dogmatu na inny dogmat), to co robił Lem jest zwykle zrozumiałe, bo wielu w te rozważania – w mniej lub bardziej złożony sposób – wędrowało nieraz. Tolkien nie musiał wierzyć w elfy i krasnoludy, aby o nich pisać. Tak było też z Lemem i Bogiem – tak to jest z pisarzami, na to pozwala nieskrępowana wyobraźnia. Może i nawet jego przewagą nad teologami było bycie poza układem i bańką w której żyją, prze co mógł pisać o religii szerzej i bez pewnej intelektualnej pruderii, w naturalny sposób tworzonej przez zjawisko wiary, czasami dostrzegając śmieszność, a nawet i piękno, niedostępne w układzie odniesienia. Co do podróży XXI (myślę, że jednego z najwybitniejszych tekstów „Dzienników…”) – naprawdę myślę, że doszło tu do jakiejś projekcji i polecam ponowną lekturę, albo porównanie percepcji z osobą, która tej projekcji nie miała jak dokonać, bo o ile jest to bez wątpienia tekst eksplorujący zagadnienia teologiczne i podkreśla religijne tendencje intelektów, to obroną religii trudno go nazwać jeśli rozumie się skąd (a dokładnie mówiąc – z jakiego typu rozumowania/światopoglądu) rozprawa się wzięła (a wniosek Tichego na koniec staje się bardziej zrozumiały). Takiemu stanowi rzeczy jednak (a przede wszystkim rozmijaniu się czytelnika z kontekstem) Lem zapewne by się nie dziwił (choć kto go wie – zapytać nie ma jak), bo podobne pomyłki sam opisywał.
Ot, ot…
Przypisywanie Stanisławowi Lemowi „pomijania wątków religijnych” rzeczywiście wydaje się pewnym nieporozumieniem. Im bardziej czytam „Solaris”, tym bardziej widzę w niej traktat teologiczny, czy, jak to ładnie ujął przedmówca, „kryptoteologiczny”. I to nie jako wątek poboczny, ale zupełnie główny i dominujący, no może poza naturą miłości 🙂
Dobrze, że mnie nie było, bo bym musiał objechać dzieciarnię z góry na dół.
Podstawowym argumentem przeciwko Lemowi jest, że czytelnik nie znajduje tego, na co miał nadzieję. Zauważę krótko, że jeśli czytelnik nie wie, gdzie czegoś szukać, to jest to błąd czytelnika.
Argument z T.S.Eliota jest mocno nietrafiony, bo „szerokość spojrzenia na ludzkie życie” nie jest tym samym co zawieranie w książkach wszystkiego. Jedynie skrajne oszołomstwo nie stawia żadnych ograniczeń myśli, a ograniczenia inaczej zwiemy regułami.
Gadanie o sferze duchowej zostawiłbym klechom. Ludzie mają emocje, mają psychikę, ale duszki oglądają w horrorach. Lem nie powstrzymywał się od opisów emocji i psychiki (Solaris, Powrót z gwiazd, Głos Pana,…) mimo tworzenia bohaterów nastawionych do życia intelektualnie. O duszkach nie pisał wiele, ale tu odsyłamy do błędu czytelnika, że nie wiedział, gdzie duszków szukać.
Fragmentu, że rozmówcy byli zaskoczeni, że człowiek w roku 1960 nie zna odkryć naukowych z wieku XXI, niestety nie rozumiem. Euklides, mimo błędów i anachronicznego ujęcia, do dziś ludzi nauki fascynuje. Śmiem wątpić, że mieli oni jakąś styczność z tymi pierdółkami o duchowości, któreście wytworzyli. Błędy rzeczowe (najczęściej na poziomie złego modelu samochodu w kryminale) nie obniżają ani wartości literackich (to chyba łatwo zrozumieć), ani naukowych (a to wyjaśnię). Otóż:nauka u Lema nie polega na obliczeniu czasu przelotu do gwiazdy. To są rachunki, a podstawowymi rachunkami nawet matematyk się nie zajmuje, zostawia rzecz kalkulatorowi. Nauką Lema jest stawianie przeróżnych pytań, których w obliczeniowych zadaniach z fizyki nie ma. O rozpoznanie inteligencji i o dekodowanie przekazu, o antropocentryzm w ujmowaniu badań kosmosu i o sens podróży kosmicznych, o rolę przypadku i znaczenie postępu technologicznego. Nie były to pytania z gatunku wodolejstwa, bo odpowiedzi Lema opierały się na całkiem głębokim zrozumieniu człowieczeństwa, w szczególności ograniczeń człowieka, od strony biologicznej, psychologicznej, fizycznej, rozumowej. Interdyscyplinarność tego ujęcia powodowała (i, jak widzę, powoduje) niemożność przypisania Lema do jakiejś nauki szczegółowej, a zatem do nauki w szczególności. Nauka jednak nie jest rachunkami kalkulatora i nie jest trafieniem w 100% późniejszych wynalazków.
Podobnie jak bezwartościowy jest Wasz wniosek, że duchowe popierdółki są dla ludzi uniwersalne, tak nie jest prawdą, że nikt już Lema nie czyta jako autora przygodówek. Argumentujecie z braku wyobraźni („nie uważamy, że może być inaczej”) i już. Mam łatwiejsze zadanie, bo wystarczy mi jeden przykład dla obalenia takich tez, Wy musielibyście użyć złożonej argumentacji by pokazać, że nikt czegoś nie robi, wszyscy coś uważają, ale jak widzę, do argumentacji się nie zniżyliście. Wygodnie Wam przypisywać Jarzębskiemu czołobitność, sobie: odbrązawianie, ale to tylko wartościujące określenia. Równie dobrze mogliście porównać urodę Lema, Jarzębskiego i własną, by na tej bazie kogoś zmiażdżyć (zapewne Lema), nie dajecie argumentów poza własnymi wrażeniami (to pewnie objawy duchowości).
Podobnie na wrażeniach bazuje uznanie, że u Lema trzeba przygody szukać „na siłę”. To znów od czytelnika zależy, czy książkę czyta, czy się z nią zmaga. Ponadczasowość pisarza nie może być mierzona zainteresowaniem gimbów, bo wówczas musielibyśmy zarzucić Lemowi, że coś niepotrzebnie pisał, zamiast produkować spinnery. Tak rozumiana ponadczasowość w przyrodzie nie występuje, wobec czego absurdem jest z niej rozliczać. Jest jasne, że pisarze sf oferują czytelnikowi dużo rozrywki niewyszukanej, ale nie trzeba było z tym wnioskiem czekać do 2017, bo Lem o tym pół wieku temu pisał. Czytelnik przygodówki, mimo iż odróżniamy ten typ od poszukiwacza nauki, nie musi być jednak debilem i wymagać przygody bez udziału rozumu. A na przykład u Dukaja, który od rozumu nie ucieka, wpływy lemowe są widoczne. Skądinąd: czytam też dla przygód Verne’a, Jana Potockiego i Apulejusza z Madaury, bo przygoda nie wymaga aktualności technologicznej. Ładnie to nazwaliście, „współczesne wzorce skutecznej literatury rozrywkowej”, inaczej mówiąc Lem nie stosował pewnych dość oczywistych dziś technik dopasowania się do gustu gimbazy 2017. Moje sformułowanie już tej wzniosłości nie daje, prawda? Obok teorii kina czy literatury rozwija się intensywnie rzemiosło kina i literatury, bada się, co jest chwytliwe. Skutecznością jest dopasowanie się z przekazem do odbiorcy, ale miarą wielkości nie zawsze jest skuteczność (a mit skutku to jeden z ciekawszych błędów poznawczych).
Stwierdzenie „on po prostu opisywał prawdopodobny świat” przekonuje, że było to spotkanie ignorantów, raz jeszcze dziękuję losowi, że mnie ominęło. Opiszcie, drodzy państwo, prawdopodobny świat. Ulegliście złudzeniu, to nie jest jeszcze tragedia, ale ulegliście złudzeniu znanemu. Po fakcie każde odkrycie jest takie oczywiste, prawda? Wystarczy kule metalowe różnej wielkości z pochylni stoczyć, by zaprzeczyć Arystotelesowi. Wystarczy bardzo niewiele matematyki dla szczególnej teorii względności. Po fakcie każdy krok nauki jest taki oczywisty! Zupełnie nie wiadomo, dlaczego tak wielu futurologów sobie nie poradziło z „po prostu opisaniem prawdopodobnego świata”!
Kolejne nazwisko: LeGuin, i znów intelektualne porażki. Naprawdę pisarz, autor reportażu, etnolog, biograf, historyk czy filozof ma przekonująco kłamać? Problemem jest, że traktujecie aforyzm doczepiony do znanego nazwiska, jakby opisywał stanowisko teorii literatury. Capek pisze, że książki mają być prawdą, że nawet zmyślenie (wyjściowej fabuły) ulega psychologicznej czy logicznej prawdzie opowieści, a ewentualne pisarskie decyzje zawężają autorowi pole manewru i coraz bardziej prawda za niego decyduje o dalszej treści. O tym, zresztą, poczytamy też u Lema. Na czym polega przekonujące kłamstwo LeGuin? Ktoś uwierzył w istnienie jej postaci czy krain? A jak teza o tym, że pisarz ma przede wszystkim kłamać, ma się do wcześniejszej opinii Eliota, że w pisarstwie jednak chodzi o szerokie spojrzenie na życie? Pisarz ma szeroko patrzeć, ale potem nie opisać tego, co widzi, tylko przekonujące kłamstwa? O bogowie! Ale spoksik, u mnie na dyskusyjny klub filmowy też przychodzą osoby, które nie rozumieją nic z oglądanych filmów. Nie jesteście wyjątkowi.
W na końcu piszecie o umiejętności „przekrojowego, analitycznego spojrzenia na rzeczywistość”, choć jak się dowiadujemy, Lem jakoś szeroko na życie spojrzeć nie umiał. Następny swój tekst przeczytajcie przed publikacją.
—
Jest zagadnieniem nierozwiązywalnym na kółku czytaczy fantastyki kwestia wielkości literatury (czy sztuki w ogólności). Napiórkowski w „Mitologii współczesnej” pisze o trudności jako pewnym wyznaczniku jakości (odczuwanej poprzez elitarność), ale w dzisiejszym świecie zakochanym w rankingach miarą jakości jest często ta Wasza „skuteczność”. Niektórzy jakość mierzą czasem, przez jaki książka interesuje czytelników, ale gdzieś Wam się błąka myśl, że przecież po angielsku Lem miałby większe szanse, czyli moglibyście wnioskować, że skutek w postaci sukcesu komercyjnego czy czasowego jest też kwestią losowania (miejsca, języka, czasu) i promocji (Polska Lema doceniała raczej w odpowiedzi na to, że doceniano go gdzie indziej, ludzie zajmujący się w PRL kulturą czy stykiem sztuki i nauki nie ogarniali kultury, sztuki i nauki). Podobnie nie ma zgody na temat zadań pisarza. Panuje jednak zgoda literaturoznawców, że ranking poczytności wśród gimbazy nie jest dobrą miarą jakości, podobnie jak nie jest tajemnicą, że niejeden noblista czy inny uznany przez krytyków pisarz nie pisał o życiu szeroko i w każdym aspekcie. Wymóg tworzenia panoramy, przekroju, jest przede wszystkim do bólu naiwny.
Nie lubię brązownictwa. Powinno się czytać książki, a nie wielbić pisarzy. Jednocześnie jednak w próbie odbrązowienia widać przede wszystkim brak wiedzy o literaturze w ogólności i twórczości Lema w szczególności. Argumenty na poziomie „oczekiwałem czegoś innego” i „stara książka jest starsza niż nowa książka” zachęcają raczej tych bystrzejszych czytelników do opuszczenia sali. Wychodził ktoś, gdy gadaliście?
Moim zdaniem Lem był negatywnie nastawiony zarówno do postępu, jak i środowiska naukowego. „Naukowcy” z jego powieści to grupa amatorów, którzy nie potrafią się porozumieć, każdy zamknięty w swojej specjalności, swoim horyzoncie doświadczenia, swoim języku. Wróżą z fusów, zgadują, teorie wykrzywiają subiektywnymi uprzedzeniami, ustawicznie błądzą, sporządzają katalogi bezwartościowych hipotez, podczas gdy któreś lemowskie książkowe „ja” albo jakieś szalone indywiduum przypadkiem trafia na rozwiązanie problemu i prywatnie odrywa istotę sprawy. Lem przejawia słabą znajomość metodologii naukowej i chociaż jest filozoficznym materialistą, wierzy zarazem, że ludzkości brakuje rozumu, żeby zrozumieć świat. Niewiara w skuteczność zbiorowego namysłu cechuje zazwyczaj tych, którzy rozczarowali się faktem, iż nauka przestała być literaturą strawną dla laika ze średnim wykształceniem („plain gentleman”) i uległa rozparcelowaniu na specjalności. „Głos Pana” jest pod względem rozumienia logiki odkrycia naukowego fatalny, trzeba czytać z silnym przymrużeniem oka. Lem wmawia nauce również, że jest ona rodzajem radosnego, bezkrytycznego fantazjowania, spontanicznego budowania pytań na odpowiedziach i odpowiedzi na pytaniach, przy czym wiele parami sprzecznych teorii może trafić do tego samego katalogu dorobku wspólnoty naukowców. Jest to bardzo powierzchowne. Mimo tych zastrzeżeń ciągle uważam, że to wielki pisarz.
„Jeśli chodzi o rzekomy podziw czytelników „z branży” wobec Lemowej myśli
naukowej, to skrytykowaliśmy tę wizję już na początku, dochodząc do
wniosku, że Lem w dziedzinie nauki nie wyszedł merytorycznie poza
inteligentnego naukowca-amatora z dużą intuicją.”
Nie mogę się zgodzić z powyższą tezą. Oczywiście, Lem nie był naukowcem, niemniej jednak miał dla nauki znaczenie chyba nieporównywalne z żadnym innym nie-naukowcem. Poniżej dane dwóch przykładowych artykułów naukowych, których autorzy odnoszą się do idei zaproponowanych przez pisarza, cytując jego dzieła na zasadzie cytacji artykułów i monografii naukowych:
1. Korzeniewski B. (2005), „Confrontation of the cybernetic definition of a living individual with the real world”, Acta Biotheoretica, vol.53, 1-28 (cytuje „Niezwyciężonego”).
2. Bielecki A. (2015), „The general entity of life: a cybernetic approach”, Biological Cybernetics, vol.109, 401-419 (cytuje „Summa technologiae”)
„Nie mogę się zgodzić z powyższą tezą. Oczywiście, Lem nie był naukowcem, niemniej jednak miał dla nauki znaczenie chyba nieporównywalne z żadnym innym nie-naukowcem.”
Clarke. I wielu innych, którzy zostaną docenieni przez kolejne pokolenia ludzi nauki (o ile idea czytelnictwa i beletrystyki w ogóle przetrwa). SF ma to do siebie, że zwykle traktuje o przyszłości i jeśli tylko jest dobre, powinno wyprzedzać myślą swoje czasy. Ufam temu, że w przyszłości do tej listy dopisałbyś np. Dukaja.